czwartek, 28 lutego 2013

Owcę owcą ;)

Ostatnio poszalałam sobie w owczych klimatach. Mianowicie konkretnie z wełną i lanoliną.

Lanolina to w ogóle genialny wynalazek: i na sutki jak bolą przy karmieniu, i na pupę odparzoną, i na podrażnioną skórę,  i... no właśnie: na wełnę.

Od niedawna używamy (no, głównie Ora) pieluszek wielorazowych. Najulubieńszym moim modelem został zestaw formowanka+otulacz. Otulacze bywają różne, ja wybrałam wełniane w formie dzierganych gatek.

Takie to gatki, żeby dobrze trzymały warto zalanolinować.
Co w praktyce oznacza: przywrócić wełnie jej naturalne, przyrodzone właściwości, czyli natłuszczenie powodujące pewną impregnację.

A biorąc pod uwagę, że we wczesnym średniowieczu odzież prano:
a) rzadko
b) w chłodnej wodzie
c) bez zjadliwych detergentów,

uznałam, że słusznym i sprawiedliwym będzie "naowcować" również naszą wełnę rekonstrukcyjną. Na pierwszy ogień poszedł kapturek Uny. Zwłaszcza, że lanolina oprócz impregnacji pomaga też zachować wełnę w dobrej kondycji.

Jestem zachwycona! Wprawdzie kaptur po lanolinowaniu nie miał jeszcze styczności z deszczem, ale zniósł operację świetnie (włącznie z lnianą podszewką), a gatki trzymają ciecze na mur-beton!

Użyłam dwóch różnych sposobów przeprowadzenia kuracji lanolinowej.

Do obydwu potrzeba:
  • lanoliny aptecznej
  • szarego mydła
  • wody
  • i wełny ;) 
Zamiast dwóch pierwszych można użyć gotowego preparatu ze sklepu, ale ja użyłam czystej, aptecznej lanoliny (taka żółta, woskowata maź).

Sposób I - na zimno
 W szklance wrzątku rozpuszczamy 1-2 łyżeczki lanoliny i pół łyżeczki zeskrobanego szarego mydła (zrobi się taka mleczna ciecz). Dolewamy wody do ok. 2l. Ma być letnia lub chłodna. Wkładamy weń wełnę (ja tak lanolinowałam kapturek) i zostawiamy na 12h.
Wyjmujemy, płuczemy w letniej-chłodnej wodzie z dodatkiem łyżeczki octu. Suszymy. Nosimy.

Sposób II - "gotowanie"(mocniejszy)
W szklance wrzątku rozpuszczamy 1-2 łyżeczki lanoliny i pół łyżeczki zeskrobanego szarego mydła (zrobi się taka mleczna ciecz). Dolewamy wody do ok. 2l. Ma być letnia lub chłodna. Wkładamy weń wełnę (ja tak lanolinowałam gatki) i stawiamy na najmniejszym z najmniejszych ogniu (jest też opcja na mikrofalę, ale nie próbowałam, więc nie opiszę). Podgrzewamy aż do prawie-zawrzenia (trwa to dłuuuuugo, ok godziny). WAŻNE: nie można dopuścić do tego, żeby woda zaczęła bulgotać, bo wełnę może szlak trafić. Następnie zdejmujemy z ognia i zostawiamy do ostygnięcia (ja zostawiłam na 12h :D).
Wyjmujemy, płuczemy w letniej-chłodnej wodzie z dodatkiem łyżeczki octu. Suszymy. Nosimy.

Kapturek nie zmienił się w dotyku, za to na splotach majteczek wyczuwa się pod dłonią pewną tłustość (tak ma być).

Kurację powinno się powtarzać co ok. 4 prania, żeby utrzymać stan pierwotnej owczej impregnacji :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz