Kiedyś zajrzałam sobie do Złotej Pszczoły i przepadłam. Absolutnie zadurzyłam się w swetrach Katwise. Stwierdziłam, że muszę taki mieć, a co ważniejsze, koniecznie musi taki mieć Ora.
I ma!
Ciachania przy tym co niemiara, zygzakowania jeszcze więcej. Po za tym mierzenie odbywa się tu metodą "na oko", bo nie dość, że dzianina swetrowa w ogóle się rozciąga wściekle przy szyciu, to tu jeszcze każdy kawałek rozciąga się inaczej. wszywanie zaś "spódnicy" do paska to jakaś masakra.
W sumie płaszczyk, który w założeniu miał być "leciutko na wyrost" okazał się... hmmm... duży.
Mimo wszystko jednak niczego chyba i nigdy nie szyło mi się z taką radością.
Uszyłam go jakiś czas temu, a w poniedziałek (w ramach Tygodnia Szycia Dzieciom, do którego przystąpiłam chyba jedynie w akcie obłędu i napadu szaleńczego optymizmu) naniosłam tylko kilka poprawek.
Tak, Ora wcześniej widziała film samej Katwise: